lipca 24, 2019

Nawiedzona farma czy morderca z krwi i kości? Poznaj historię tajemniczej śmierci całej rodziny Gruberów z farmy Hinterkaifeck.

Od zbrodni w małym bawarskim miasteczku minęło już prawie sto lat, a dokładnie 97. Jednak same okoliczności i przyczyny pozostają do dziś tajemnicze i nie do końca  rozwiązane. Poznajcie okrutną historie śmierci pięcioosobowej rodziny i ich pokojówki. 

morderstwo rodziny gruberów, niemiecka zbrodnia , 1922rok, morderstwo na farmie

Rodzina gruberów żyła na małej farmie Hinterkaifeck , którą leżała ok 70 km na północ od Monachium , w samym praktycznie lesie.  

W roku 1922 na kilka dni przed tragicznymi wydarzeniami na farmie mieszkało sześc osób:
Andreas Gruber 63 lata ,jego żonCäzilia 72 lata, ich córka Victoria 35 lat  wdowa, wraz z dwójką swoich dzieci  Cäzilią 7 lat i Josefem 2 lata, oraz ich pokojówka Maria Baumgartner lat 44.


Rodzina Gruberów w  okolicy uchodziła za dziwną ale dość zamożną. Głowa rodziny Andreas, nie był specjalnie lubiany we wsi, a to dlatego, że był gburowaty, brutalny, małomówny. Bardziej zrażał do siebie ludzi i ich odpychał chamskim zachowaniem . Jego żona było od niego o 9 lat starsza i rzadko wychodziła z domu, często chorowała na rożne przypadłości. Para miała kilkoro dzieci tak naprawdę, jednak w roku 1922 żyła  tylko ich córka Victoria. Powodem były ciężkie warunki życia na farmie, a także duża brutalność Andreasa.

morderstwo, kryminalne historie, archiwum tajemnic, zagadkowe morderstwo, nierozwiązane morderstwo


Victorię uratowało to że wyszła za mąż za Karla Gabriela i wyprowadziła się od rodziców. Jednak podczas pierwszej wojny światowej zginął jej mąż,a kobieta wraz z córką wróciła do rodziców ponieważ samej trudno było jej dać sobie radę w mieście. 
I tu zaczynają się też plotki i pewne kontrowersje. 
Otóż po powrocie do domu rodziców Victoria urodziła syna Josefa. Plotkowano, że jest to on wynikiem kazirodczego związku ojca z córką, a i plotki podsycała jej matka Cäzilia.  
Powrót córki do domu jednocześnie ją cieszył i dręczył. Cieszył ponieważ pomagała w gospodarstwie,wniosła sporo radości do ich nudnego życia, uwielbiała śpiewać i się bawić. Dzieci Victorii rozweselały  wyraźnie cieżką atmosferę w domu.  Z drugiej strony widziała wyraźnie jakie uczucia żywił do ich córki, jej mąż.
A były one dość nie zdrowe ..

FAMILY HIMICIDE, MORDERSTWA, PRZERAŻAJĄCE HISTORIE


Victoria też została dobrze przyjęta we wsi, wszyscy ja bardzo lubili, a i ona sama wdała się nawet w romans. Jej wybrankiem był Lorenz Schlittenbauer, niestety był żonaty. 
Według oficjalnych słów Victorii to on był ojcem dziecka. Jednak sam Lorenz nie był skłonny się do  tego przyznać a także do kontynuowania znajomości po urodzeniu Josefa. Bał się całej tej sytuacji, alimentów, kłopotów i cała sytuacja zaczęła mu ciążyć. Szczególnie, że jego żona też niedawno urodziła dziecko i nie miała pojęcia o jego romansie.
Sam Andreas też nie pozwoliłby, córce na ponowne wyjście za maż, bo uwaga zastępowała mu we wszystkim ... żonę. A brutalnemu ojcu nikt się nie stawiał. 

Na sześć miesięcy przed tragicznymi wydarzeniami z farmy odeszła a właściwie uciekła wystraszona wcześniejsza gosposia tej rodziny Kreszenz Riegier. 

Kobieta opowiadała, że od jakiegoś czasu czuła się obserwowana,nieswojo i uważał,  że dom jest nawiedzony. Wieczorami słyszała dziwne odgłosy stukania, w domu ciągle znikały rzeczy, same otwierały się drzwi i okna. Świece same gasły, a przedmioty potrafiły się same przemieszczać. Zwierzęta były osowiałe, płochliwe. Coś ciągle je płoszyło. Na drzwiach budynków gospodarczych widać było dziwne znaki.  Ponadto według kobiety, każdego wieczoru na skraju lasu można było dostrzec mężczyznę z wąsami, który bacznie przyglądał się gospodarstwu. Kiedy ktoś próbował się do niego zbliżyć, postać znikała. Pewnego razu w kuchni pojawiła się gazeta, która nie należała do żadnego z mieszkańców, listonosz także twierdził, że jej nie przyniósł... Ktoś włamał się do szopy z narzędziami, a zaraz po tym zginęły klucze do domu. 




I tak przez ponad pół roku rodzina próbowała znaleźć nowa pomoc do domu ale nie było to łatwe.  Aż w końcu się udało. W dniu 31 marca 1922 roku, do ich domu przybyła  Maria Baumgartner.  Tego, też dnia Andreas Gruber zauważył coś dziwnego i dość mocno się przestraszył.
Otóż na śniegu widać było ślady prowadzące z lasu do jego domu. Śnieg był też poplamiony krwią. Zaniepokojony opowiedział o tych śladach we wsi. Najbardziej przestraszyło go to, że ślady prowadziły w stronę domu, ale już z niego nie wychodziły. Sąsiedzi wówczas poszli z nim obejrzeć trop i pomóc mu przeszukać gospodarstwo. Nie znaleźli jednak żadnych intruzów. Kiedy nastał wieczór, sąsiedzi wrócili do wsi. 

Nie wiedzieli, że po raz ostatni widzą rodzinę Gruberów żywą.


4 kwietnia 1922 roku sąsiadów zaniepokoiło to, że od kilku dni nikt z farmy nie pojawił się we wsi. Rodzina nie przyszła do kościoła, a byli zawsze obecni, dodatkowo Viktoria śpiewała w kościelnym chórze. Mała Cäzilia córka Viktori, nie pojawiała się też w szkole. Listonosz opowiedział, że przynoszona przez niego poczta leży tak, jak ją zostawił. Było to dziwne o tyle, że przez ten cały czas z komina farmy unosił się podobno dym. Tak jak by cały czas ktoś tam był.

Sąsiedzi postanowili sprawdzić co się dzieje u Gruberów. Jednak nikt z przybyłych nie był przygotowany na to co odnajdzie na terenie farmy. 

Okazało się bowiem że cała rodzina wraz nową pokojówka została  zamordowana, a narzędziem zbrodni był  kilof....


Zmasakrowane ciała Viktorii, Cäzilii, Andreasa i małej Cäzilii znaleziono w stodole. Pierwsza zginęła Viktoria, po niej rodzice. Ostatnią ofiarą w stodole była 7-letnia Cäzilii. Według śledczych cios, który zadał sprawca, nie był na tyle mocny, żeby dziecko zmarło od razu. Wnuczka Gruberów żyła jeszcze przez kilka godzin. Dziecko nie wiedziało co się dzieje, nie potrafiło poradzić sobie z bólem głowy i dlatego w szoku wyrywała ona sobie garściami włosy z głowy.  





Zwłoki w  stodole spoczywały przykryte sianem, jedno na drugim. Wszystko wskazywało na to, że niezidentyfikowany napastnik w jakiś sposób wszystkich ich tam zwabił i po kolei zabijał...










Następną ofiarą  masakry była Maria Baumgartner, której ciał znaleziono obok jej łózka. Zaraz po niej, w sypialni matki, zginął synek Viktorii - Josef. Po ataku jego ciało wypadło z wózka. Sprawca prawdopodobnie nie chciał patrzeć na to, co zrobi małemu Josefowi, ponieważ przykrył kojec sukienką matki chłopca. 


Raport z autopsji prowadzonej przez lekarza Johanna’a malował przerażający obraz urazów. Starsza Cäzilia zmarła wskutek siedmiu ciosów w głowę, zadanych tępych narzędziem co doprowadziło do pęknięcia czaszki. 

Twarz jej męża była zmasakrowana, a z fragmentów poszarpanej skóry, wystawały białe kości policzkowe. 

Czaszka Wiktorii, również została roztrzaskana, a na skórze jej głowy widoczne było aż dziesięć tłuczonych ran w kształcie przypominających gwiazdy. Cała trójka zmarła natychmiastowo, po otrzymaniu ciosów. 

Ale to co musiała znieść siedmioletnia Cäzilia, nawet ciężko sobie wyobrazić. Dziewczynka konała kilka długich godzin w ogromnym cierpieniu, w skutek, którego wyrwała sobie z głowy dużą część włosów- prawdopodobnie w bolesnej agonii. Dziewczynka miała złamaną szczękę, a na szyi i twarzy otwarte rany szarpane. 

Josef zmarł w wyniku silnego uderzenia w twarz, zaś pokojówka Maria w głowę. Ekspertyza wykazała iż obrażenia zostały zadane kilofem.

Co ciekawe i dziwne w dzisiejszym świecie to to że pierwsze sekcje zwłok przeprowadzono już na miejscu, w stodole Hinterkaifeck. Lekarz sądowy, doktor Johann Baptist Aumuller po określeniu przyczyn śmierci i narzędzia zbrodni zdecydował się na typowe jak na ówczesne lata działanie - odcięcie głów ofiar i przesłanie ich do Monachium, gdzie zbadać mieli je m.in. jasnowidze. 

Ofiary masakry pochowano więc bez głów. Dodatkowo, odcięte czaszki nigdy nie trafiły na miejsce spoczynku ciał - zaginęły podczas działań wojennych.




Gdy policjanci przybyli na miejsce i zaczeli przesłuchiwać świadków, sąsiedzi zeznali policji, że zanim doszło do zbrodni, gospodarz skarżył się na hałas, który dobiegał ze strychu. Po sprawdzeniu okazało się, że na poddaszu było rozłożone małe stogi siana, żeby wygłuszyć kroki. Dachówki na dachu były poprzekrzywiane, a z okna zwisała lina. Nie wiadomo, czy morderca wszedł po niej na strych, czy uciekał tym sposobem z domu. 

Co ciekawe policja odkryła, że morderca po zabiciu całej rodziny poczuł się na farmie dość swobodnie. Wyjadł spożywcze zapasy, palił w kominku, a nawet pielęgnował zwierzęta hodowlane doił i poił je oraz wyszczotkował i karmił psa. 

Jeśli zastanawiacie się co mogło być motywem tej okrutnej zbrodni, na pewno nie był to rabunek. W domu pozostały duże oszczędności rodziny, oraz wszystkie wartościowe przedmioty. Pomimo śledztwa na ogromną skalę i przesłuchania blisko 100 świadków, nie udało się wskazać mordercy. 
Też mimo zalegającego śniegu, wokół farmy nie znaleziono śladów ucieczki. Nie wyjaśniono także tego, skąd się wziął dym w kominie i dlaczego zwierzęta gospodarskie były zadbane. W okolicy nie widziano nikogo obcego.


Miejscową ludność ogarnęło przerażenie. Dobrze pamiętali, co o domu mówiła była służąca Kreszenz Riegier. Pamiętali także, że w dniu masakry Andreas Gruber przeraził się śladami na śniegu. 
Mieszkańcy wsi wierzyli w nawiedzenie farmy. Szeptano, że w domu znaleziono diabelskie amulety i tzw. drzewo wiedźmy. Spekulowano, że rodzina padła ofiarą ducha lub diabła. Nikt nie odważył się zapuszczać w okolice przeklętego gospodarstwa. 

W 1923 roku okoliczni mieszkańcy zdecydowali się na rozebranie domu i postawienie w tym miejscu kapliczki. Miało to chronić przed złem, które opanowało dom Gruberów. Wszyscy w okolicy odmawiali modlitwy za "biedne dusze" zamordowanych. 





Kapliczka stoi tam do dziś. 


Sprawę zamknięto w latach 50. ale w 1977 roku, 58 kilometrów od miejsca zbrodni, postanowiono zburzyć kościół, który jak się później okazało, skrywał tajemnicę. Podczas wyburzania znaleziono zdjęcie rodziny Gruberów z notatką, w której było napisane, że rodzina przynosiła hańbę całej okolicy, że byli zazdrośnikami, lichwiarzami, a kara boska spotka ich w ciągu jednego roku.

W 2007 roku zajęli się nią studenci Akademii Policyjnej  w Fürstenfeldbruck, którzy prowadzili nowatorskie badania z użyciem  nowoczesnych technik dochodzeniowych. Stwierdzili, że niemożliwe jest definitywne rozwiązanie zbrodni po upływie tak długiego czasu. Prymitywne techniki dochodzeniowe dostępne w czasie morderstw dały niewiele dowodów, a przez dziesięciolecia od czasu zbrodni utracono dowody. Mimo tych niepowodzeń uczniowie ustanowili głównego podejrzanego, ale nie wymienili jego personaliów oficjalnie z szacunku dla wciąż żyjących krewnych.
A nieoficjalnie mówi się że rodzinę Gruberów prawdopodobnie zamordował Lorenz Schlittenbauer. Mężczyzna który romansował z Viktorią, a od którego chciała pobierać alimenty na Josefa. 
Podejrzenia na tego mężczyznę kieruje również fakt, że wszystkie ciała były przykryte, a więc zbrodnię popełnił ktoś, kto mógł znać ofiary i nie chciał patrzeć na nie po morderstwie. Prawdopodobnie kłótnia z Viktorią w stodole wymknęła się spod kontroli. Tego tropu nigdy oficjalnie nie potwierdzono więc pozostaje nam jedynie domyślać się, co naprawdę wydarzyło się 31 marca 1922 roku. 


lipca 18, 2019

Wakacyjne zaginięcie nierozwiązane do dziś. #3

Były najlepszymi przyjaciółkami. Choć bardzo się od siebie różniły. Ania i Marta. W wieku 17 lat zaginęły i do dziś niewiadomo co się z nimi stało.




Anna Krupa wysoka bardzo ładna brunetka,o ciemnej karnacji i  piwnych oczach. Podobała się chłopcom. Jednak najbardziej lubiła towarzystwo swojej przyjaciółki Marty .Marta była przeciwieństwem Ani- chłopczyca, o bardzo jasnej karnacji blondynka, okrągła buzia, niższa  i tęższa jednak dogadywały się miedzy sobą jak siostry.
Były jak papużki nierozłączki, chodziły razem do tego samego liceum na warszawskim Żoliborzu XVI LO im. Stefani Sempołowskiej. Obie pochodziły z normalnych rodzin, nie sprawiały żadnych problemów wychowawczych,jedyne co je odróżniało od rówieśników to to e obie cierpiały na przewlekłe choroby. Marta chorowała na toczeń rumieniowaty , a Anna na astmę.

W 1999 roku dziewczyny wybrały się na wspólne wakacje do Hiszpanii. Na wycieczce doskonale się bawiły i poznały bliżej Marcina, który pochodził z  podwarszawskiego Radzymina. Po powrocie do Polski chłopak został chłopakiem Marty.

Rok później w 2000 roku, obie nastolatki spędzały wakacje też razem, ale na działce u rodziców Anny ,w Białobrzegach w gminie Nieporęt, cieszyły się wakacjami i miały też niedaleko do Radzymina gdzie mieszkał chłopak Marty.

W niedzielę 6 sierpnia około godziny 16 dziewczyny postanowiły się gdzieś przejść i poprosiły ojca Anny o podwiezienie do Radzymina na odpust. Umówiły się z rodzicami, że odbiorą je o 22:00.

Spotkały się tam chwile później z Marcinem który przyjechał na odpust swoim czerwonym fiatem 125p. Namówił on do pojechania na inna imprezę, do swojego kolegi który mieszkał pod Wołominem. Kiedy się tam znaleźli , rozmawiali z tym kolegą chwile na dworze i wtedy pod dom podjechali samochodem trzej 21 latkowie. (później się okaże ze 2 z nich było powiązanych z wołomińskim  światem przestępczym).
Młodzi mężczyźni byli w wyjątkowo imprezowym nastroju a jeden z nich zaprosił wszystkich do siebie na imprezę. Nikt nie protestował więc wszyscy udali się na nowa miejscówkę. Jednak nie była to taka impreza na jaka liczyły Ania z Martą. Pito tam ogromne ilości alkoholu, dziewczyny trochę też, jednak pomału  czuły się coraz gorzej w tym towarzystwie. Miedzy czasie inicjator imprezy, też zmienił zadanie co do imprezowania. Wg świadków  gospodarz zorientował się ze może wrócić jego konkubina co spowoduje awanturę, bo jak można się domyślać kobieta średnio była by zadowolona że w jej domu pod jej nieobecność trwa libacja alkoholowa...
Dlatego imprezę przeniesiono znów, tym razem do siostry gospodarza  w Wołominie. Jednak nie wszystko poszło jak trzeba i tam imprezowy nastrój prysł i doszło do poważnej sprzeczki i przepychanek. W tym momencie dziewczyny postanowiły, że czas wracać do domu. 



I tu zaczyna się dramat i jedna wielka niewiadoma.

Dziewczyny coraz mocniej nalegały na szybki powrót. Nie były jednak W Radzyminie,ale w Wołominie. Ustaliły z mężczyznami z imprezy że zostaną podwiezione do Warszawy na Dworzec Wileński. 
Tak więc do fiata 125p oprócz dziewczyn i chłopaka Marty, wsiadł kolega Marcina ten z którym rozmawiali chwilę na podwórku oraz wsiadło też dwóch 21 latków( w tym ten ,,gospodarz imprezy'').
Niestety do Warszawy dziewczęta nigdy nie dotarły.
Na dodatek po drodze miały się przesiąść do ciemnego daewoo espero. I razem z nimi wsiadło dwóch 21 latków z fiata. 
Dokąd pojechali? Niestety do dziś niewiadomo .
O godzinie 22 do Radzymina przyjechał ojciec jednej z dziewcząt. Czekał na nie długo, bezskutecznie. Próbował skontaktować się z córką, jednak jej komórka była wyłączona. Gdy rano dziewczęta nadal nie dawały znaku życia, rodzice o ich zaginięciu zawiadomili policję.

Funkcjonariusze potraktowali sprawę bardzo poważnie, komendant wojewódzki w Radomiu powołał specjalną grupę. W poszukiwaniach brali udział policjanci radzymińscy, wołomińscy, legionowscy, a także z Radomia i Płocka.
Policjanci przeszukali tereny wokół Radzymina, szczególną uwagę zwracając na działki rekreacyjne. Przesłuchali młodych mężczyzn, w towarzystwie których były nastolatki tuż przed tragicznym zaginięciem. Zeznali, że odwieźli Annę i Martę na Dworzec Wileński. Tam dziewczęta miały odłączyć się od nich i wsiąść do samochodu, w którym siedziało trzech nieznanych im mężczyzn.
W zeznaniach były nieścisłości. Policja ustaliła bowiem, że telefon Anny po raz ostatni logował się do stacji telefonii komórkowej na trasie Wołomin – Białobrzegi, w pobliżu jednostki wojskowej. Później przestał działać. Moment logowania się do stacji nie zgadza się z zeznaniami mężczyzn, którzy twierdzili, że jechali wtedy z dziewczynami do Warszawy.
Policji do dzisiaj nie udało się udowodnić, że przesłuchiwani wtedy mężczyźni zrobili coś złego Ani i Marcie. – Żaden z nich nigdy nie usłyszał zarzutów. Może nie przesłuchano ich zbyt dokładnie? – pyta jeden z  oficerów zaangażowany w sprawę.

Na początku policja brała pod uwagę pięć wersji śledczych: ucieczkę z domu, porwanie do sekty, porwanie do seksbiznesu, wyjazd za granicę oraz zabójstwo.
Rodzice zaginionych od razu odrzucili sugestię, by córki bez powiadomienia bliskich ruszyły w podróż po Polsce, a tym bardziej za granicę. Ich zdaniem dziewczyny były zbyt odpowiedzialne, a poza tym obie poważnie chorowały – jedna na astmę, druga na toczeń rumieniowaty.
Musiały stale brać lekarstwa, a w chwili zaginięcia nie miały przy sobie zapasu tabletek. Bez nich w dalszą podróż raczej by nie ruszyły.
Matki Ani i Marty wystąpiły w programie telewizyjnym, emitowanym na żywo z Radzymina. Zrozpaczone mówiły o zagrożeniu życia córek, jeśli nie będą brały systematycznie lekarstw. Zaapelowały do ewentualnych porywaczy o ich uwolnienie.
W kilka lat po zaginięciu dziewczyn do ich rodziców nadeszła wiadomość z Holandii, że na jednej ze stacji benzynowych kamery zarejestrowały pobyt dziewczyny bardzo podobnej do Ani. Rodzice natychmiast pojechali do Holandii. Właściciel stacji opowiedział im o dziwnym zachowaniu tej dziewczyny i jej reakcji na plakat ze zdjęciami obu zaginionych wiszący na stacji. Nie przybliżyło to jednak śledczych do rozwiązania zagadki.


Anna Krupa - ur.14.12.1982 r. w Warszawie.
Wzrost 177 cm, kolor włosów: kasztanowy, kolor oczu: piwne, sylwetka szczupła, twarz okrągła, ciemna karnacja, długie proste włosy. W dniu zaginięcia ubrana była w dopasowane jasnofioletowe spodnie biodrówki, amarantową bluzeczkę z dzianiny z krótkim rękawem, kremowe klapki z wysokim obcasem.


Marta Szczytowska - ur. 30.09.1982 r. w Warszawie.
Wzrost 168 cm, kolor włosów: jasne, sylwetka krępa, twarz okrągła blada, włosy krótko obcięte. Nosi okulary fotochromowe z cienkimi metalowymi oprawkami w złotym kolorze. W dniu zaginięcia ubrana była w spodnie i koszulkę koloru białego, na nogach miała czarne zamszowe sandały.






Źródła:
Copyright © 2014 Czas zabijania! , Blogger